nav-left cat-right
cat-right

Crème brûlée: dobre, bo przypalone!

Crème brûlée: dobre, bo przypalone!

Podsmażony na patelni cukier tworzy twardy, chrupiący, lekko gorzki karmel. „Zjawisko” fajne, ale samo w sobie – nudne. Ale ponad 300 lat temu, Francoise Massialot w wydanej w 1691 roku książce „Cuisinier Roial et Bourgeois”, jako pierwszy podał recepturę na to, jak pod warstwą ciepłego, spieczonego cukru umieścić jedwabisty, gładki, pyszny krem.

Przypalony krem

Crème brûlée to dosłownie „spalony krem” – wykwintny deser powalający prostotą przyrządzenia. Jedyną trudnością może być brak odpowiedniego ekwipunku, w tym wypadku – gazowego palnika. Oczywiście, w XVII wieku palników nie używano. Do przypalania górnej warstwy kremu używano natomiast nagrzanego do czerwoności, przystosowanego do proporcji naczynia, okrągłego kawałka metalu – względnie… fajerki z pieca. Owszem, możemy bawić się kawałkiem metalu rozgrzanym nad płomieniem kuchenki gazowej, ale… Po co? Palniki do Crème brûlée znaleźć można w każdym markecie czy standardowym sklepie z rodziny AGD, a ich cena nie wiąże się z przekroczeniem czarnej, limitowej kreski na karcie kredytowej.

przepuszny krem z przypaloną skórką

Przyrządzanie deseru

Zanim jednak zabierzemy się za przypalanie – należy skupić się na pracy nad muślinową konsystencją kremu. Do jego przygotowanie potrzebne będą: tłusta śmietana kremówka, żółtka jaj, brązowy cukier, odrobina soli i laska wanilii, zastąpiona opcjonalnie kilkunastoma kroplami ekstraktu. Połowę przygotowanej śmietany należy wymieszać w garnku wraz z cukrem i wanilią i doprowadzić do zagotowania, mieszając maź od czasu do czasu. Foremki (najlepiej sprawdzą się niskie miseczki do sufletów) ustawiamy na sporej blaszce wypełnionej do 2/3 wysokości miseczek wrzątkiem. Następnie, do lekko ostudzonej, waniliowo – śmietanowo – cukrowej masy dodajemy resztę kremówki. Całość dolewamy powoli do miski, w której znajdują się oddzielone od białek żółtka, nie zapominając o ciągłym mieszaniu masy. Krem przelewamy do przygotowanych wcześniej miseczek na blaszce. Następnie – całość pieczemy przez około 30 minut w temperaturze 150 stopni Celsjusza. Po czasie, gdy krem osiągnie temperaturę 75 stopni – wyciągamy miseczki i studzimy je przez około 2 godziny w temperaturze pokojowej. W dalszym etapie – zabezpieczamy je delikatnie od góry folią spożywczą i wstawiamy na co najmniej 4 godziny do lodówki.

Tajemnica crème brûlée polega na tym, że jedynie wierzchnia warstwa ma być ciepła i chrupka, sama masa powinna być natomiast jedwabiście gładka i chłodna. Dlatego też – finalnego przypalania dokonujemy dopiero przed podaniem, posypując uprzednio powierzchnię kremu obficie brązowym cukrem i krzycząc doniosłe „Voila!”, ewentualnie – nucąc pod nosem „Marsyliankę”.


Reklama


3 komentarze to “Crème brûlée: dobre, bo przypalone!”

  1. Poradnik (17 comments) pisze:

    Jadłam niedawno creme brule w restautracji Makroklimat w Warszawie na Gocławiu. Był to mój pierwszy raz i miałam mieszane uczucia. Krem był aksamitny, karmel chrupki, ale delikatny. Tym co nie przypadło mi do gustu, to dodatek malin. małe malinki w kremie, bez przesady, tak dla akcentu. chyba po prostu nastawiałam się na samą kremowa rozkosz, i owocowa nuta wybiła mnie z tego marzenia.

  2. Tomek - Makroklimat Bistro & Cafe (1 comments) pisze:

    Dziękuję za miłą recenzję. Nasza wersja spieczonego kremu jest nieszablonowa, a widzę że miała Pani ogromny apetyt na klasyka. Zapraszam ponownie wolnej chwili, na pewno znajdzie się w menu coś dla Pani.

  3. Ania (1 comments) pisze:

    Kiedyś jadłam creme brulee był przepyszny, ale nigdy nie odważyłam się zrobić samej.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Linki w komentarzach mogą być wolne od atrybutu nofollow.